- Rydel? Czemu nie wchodzisz? - zapytał, marszcząc brwi.
- Nie chciałam Ci przeszkadzać. Od Sylwestra jestem tu codziennie. Pewnie potrzebujesz trochę czasu dla siebie.
- Właściwie to czekam, aż przyjdziesz. Odzwyczaiłem się od spania w samotności.
- Boję się. - mruknęła tak cicho, że Riker ledwo ją zrozumiał.
- Czego? - zapytał i otworzył drzwi szerzej, wpuszczając ją do środka.
- Że po tym jak już upadłam się nie podniosę. Riker, ja nie mogę wstać. Ellington odszedł cztery miesiące temu. Od tamtej chwili rozmawiam tylko z Tobą. Niczego nie jem, spójrz, jak wyglądam. - podciągnęła koszulkę, tak, aby zobaczył, że widać jej żebra i ją opuściła. Nienawidzę siebie. Ale chciałabym wstać. Tylko nie mogę. A co jeżeli wstanę i znów upadnę? Wtedy się nie podniosę, Riker. Potrzebuję Cię w tej chwili jak nikogo innego, ale to przykre, że nie możesz mi pomóc, nawet jeżeli chcesz. Nie chcę spotykać się z Greenem...
- Czy on Cię skrzywdził? - Riker zacisnął zęby.
- Nie, ale mnie irytuje. Przepisuje mi mnóstwo leków, ale ja naprawdę nie jestem chora. - jej brat opuścił głowę. Zauważyła to i wiedziała, że on myśli inaczej.
- Proszę, spójrz mi w oczy i powiedz, że mi wierzysz.
- Rydel wiesz dobrze, że masz depresję. Ale nie chcesz jej leczyć, bo nie dopuszczasz do siebie myśli, że to prawda. Zrozum, to choroba jak każda inna. Ona nie robi z Ciebie wariatki.
- Jesteś po ich stronie. - szepnęła i wyminęła go, ale szarpnął jej nadgarstek.
- Tutaj nie ma żadnych stron, Rydel. A jeżeli już to tylko jedna, bo wszyscy chcemy Ci pomóc, tylko dopuść nas do siebie.
- Chcę dziś spać u siebie, dobrze? - puścił ją, a ona nie odwracając się opuściła jego pokój. Wróciła do siebie i zapaliła światło. Rozejrzała się po pokoju, a następnie podeszła do biurka i zaczęła w nim szperać. Odnalazła temperówkę, ołówek i zeszyt. Naostrzyła ołówek i zaczęła pisać w zeszycie tekst jakiejś piosenki, bo nagle dopadła ją wena. Szybko jednak ją opuściła. Rydel zamknęła zeszyt i rzuciła ołówek gdzieś na podłogę. Jej wzrok skupił się na temperówce. Odnalazła mały śrubokręt w szufladzie, o którym sobie przed chwilą przypomniała - to Ross zostawił go kiedyś u niej, kiedy naprawiał jej coś, ale nie pamiętała co. Rozkręciła temperówkę, a żyletka spadła na biurko. Chwyciła ją w dłoń i poszła do łazienki. Uniosła rękę nad umywalką i do niej przyłożyła zimny metal. Zacisnęła powieki. Po chwili kilka kropel krwi spadło do umywalki, ale ona nie poczuła żadnej ulgi. Dlaczego tyle nastolatek to robi? - pomyślała. Postanowiła spróbować jeszcze raz. Dopiero za trzecim coś pomogło. Stała się lżejsza, a jej umysł był jakby czystszy. Przestała myśleć o czymkolwiek, oprócz nacinania swojej skóry. W ten sposób na jej nadgarstku powstało pięć ran. Pomyślała, że wystarczy i opłukała rękę. Rany zaczęły ją szczypać, ale zignorowała to. Wytarła nadgarstek papierem toaletowym, aby nie zabrudzić przypadkiem ręcznika. Umyła umywalkę, a żyletkę schowała do szafki nad nią. Wróciła do pokoju i zmieniła koszulkę na ramiączkach na taką z długim rękawem. Uspokojona zasnęła od razu po położeniu się do łóżka.
***
- Robisz ze mnie wariatkę. Przestań to robić! Przestań tu ciągle przychodzić i robić mi nadzieję, ze ostatni okres w moim życiu był tylko snem. - krzyczała, chodząc po pokoju, a Ellington siedzący na łóżku wpatrywał się w nią z kamiennym wyrazem twarzy. - Właściwie dlaczego na Ciebie krzyczę? Przecież jesteś wytworem mojej wyobraźni. To nie Twoja wina, że się tu pojawiasz tylko moja. Jestem chora, to tak jakbym rozmawiała ze sobą. Co nie zmienia faktu, że ja Cię widzę. I chociaż cieszę się jak dziecko, że pamiętam jak w ogóle wyglądasz, irytuje mnie fakt, że przez Ciebie ludzie twierdzą, że zwariowałam. - Ratliff wzruszył tylko ramionami. Rydel przystanęła i spojrzała na niego. Nie odwracał od niej wzroku. Mimo, że pojawiał się tu prawie codziennie, za każdym razem miała nadzieję, że to naprawdę on. Że widzi właśnie Ellingtona, a nie kolejny wytwór swojej wyobraźni.- Przestań być taki obojętny do cholery! Wiesz jak mi Ciebie brakuje? Jesteś skończonym idiotą, jak można pisać SMS-y prowadząc samochód? To Twoja wina, że nie żyjesz, debilu! - krzyknęła, ale znów nie zapanowała nad łzami. Podbiegła do łóżka i położyła się, układając głowę na kolanach Ellingtona. Płakała strasznie, a on położył jej dłoń na plecy i głaskał je. Leżała tak dłuższą chwilę, zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że Ellington nadal żyje. Strasznie tego chciała. Wyobraziła sobie ich ślub i to, że mieliby dzieci za kilka lat.
- Z kim rozmawiasz? - zapytał Mark, stojący w progu jej pokoju i przyglądający się jej badawczo. Rydel podniosła się i zauważyła, że leży na dosyć starej poduszce, a Ratliffa tu nie ma. Nienawidziła swojej wyobraźni.
- Z nikim, tato. - westchnęła, wycierając policzki, chociaż łzy już dawno zdążyły zaschnąć.
- Krzyczysz na cały dom, rozmawiałaś przez telefon? - Rydel przełknęła ślinę. Cała rodzina dowiedziała się od Greena, że widuje się z ,,Ellingtonem", ale ciągle się łudzą, że to nie z nim rozmawia po nocach i czasami, tak jak teraz, dniach.
- Ze sobą. Rozmawiałam ze sobą. Zdarza się, prawda? - mruknęła i wstała z łóżka, łapiąc się za nadgarstek, na którym ostatnio coraz częściej pojawiały się to nowsze rany. Na szczęście jeszcze nikt nie zdołał ich zauważyć, bo Rydel ciągle chodzi w swetrach z takimi rękawami, że zasłaniają nawet jej dłonie, a co dopiero nadgarstki.
***
- Jak się ostatnio czujesz? - zapytał lekarz, a Rydel pokiwała głową. Dlaczego co tydzień o to pyta? Przecież wciąż jest załamana, nawet, jeżeli zaczęła się czasem odzywać.- Funkcjonuję. - odparła zgodnie z prawdą. - Czasami nawet się uśmiecham, uwierzyłby pan? - powiedziała, patrząc mu w oczy, aby uwierzył, że to prawda. Jego wzrok jednak spoczął gdzie indziej, a kiedy Rydel zorientowała się gdzie, jej serce zaczęło bić szybciej, a ona zaczęła panikować. Naciągnęła rękaw swetra i przytrzymała go dłonią, a rękę schowała pod stół.
- Rydel, czy Ty się okaleczasz? - zapytał Green spokojnym tonem.
- Nie, no co pan. Ja? Po co miałabym to robić? Jeszcze nie zwariowałam. - wyrzucała z siebie słowa, na darmo, bo doktor i tak znał prawdę.
Później co tydzień miała sprawdzane nadgarstki. Często jej rodzina ukradkiem spoglądała jej na ręce, ale oddychali z ulgą patrząc na stare blizny i nie widząc świeżych ran. Rydel chciała śmiać się z ich naiwności. Teraz pokrywała nowymi ranami swoje kostki u nóg i uda i nikt niczego nie podejrzewał. Była pewna, że nie wpadną na to co robi. Tylko cięcie przynosiło jej jakąś ulgę i nie miała zamiaru rezygnować. Ciągle oszukiwała wszystkich w związku z lekami, które przepisywał jej psycholog - wcale ich nie brała, choć mówiła, że tak. Zauważyła jednak, że matka zagląda czasem do szklanej buteleczki z tabletkami i aby nie zaczęła nic podejrzewać, Rydel wyrzucała często kilka do kosza, spuszczała w toalecie, lub wyrzucała za okno. Ale pewnego dna, gdy wyszła na podwórko i jedna z tabletek rzuciła jej się w oczy, podniosła ją i znów pozbyła się jej u siebie w pokoju, w obawie, że przed domem ktoś je znajdzie. Była dumna z siebie, że nikt niczego nie podejrzewa.
Ogólnie ten rozdział jest moim ulubionym, mam nadzieję, że Wam też się spodoba:) <3
Jak zawsze cudowny<3
OdpowiedzUsuńFantastyczny rozdział :)
OdpowiedzUsuńPięknie opisujesz przeżycia głównej bohaterki.
Pozdrawiam i czekam na next <3
Kurczę, myślałam, że Rydel zachowa trochę zdrowego rozsądku i nie będzie się okaleczać ;-; Jeszcze ten sms od Ellingtona, kłótnie z rodziną... Masakra.
OdpowiedzUsuńEkstra rozdział i czekam na next :3
Pozdrawiam,
Inna